Parę lat temu dostałam zamówienie na obraz kwiatów, bo jak stwierdził nabywca – nie chcą wieszać na ścianie „skorup”.
Skorupy – to bardzo barwne określenie martwej natury zostało ze mną na kolejne lata. I muszę przyznać, że jeszcze z czasów dzieciństwa moje podejście do tego tematu malarstwa było właśnie takie – nienacechowane sympatią i w konsekwencji najchętniej temat ten pomijałam.
Pewna zmiana zaszła dopiero ostatnio, gdy zaczęłam intensywniej edukować się w kierunkach artystycznych: siłą rzeczy zaczęłam trafiać na martwe natury dosyć często. Nie powiem, że były to spotkania przepełnione entuzjazmem… W końcu, po jednym z takich spotkań postanowiłam pochylić się i przyjrzeć temu tematowi malarstwa z nieco większą dozą uwagi niż zazwyczaj.
Do jakich wniosków doszłam?
Po pierwsze – sama nazwa „martwa natura” nie jest nacechowana dobrą energią, nie budzi sympatii. Przywodzi raczej na myśl stare, ciemne obrazy z muzeum, na których ciężka, srebrna zastawa występuje w towarzystwie nieżywych już ptaków i zajęcy, często wiszących za nogi… Nie mam nic przeciwko malowaniu ptaków i innych zwierząt, ale wolę malować je, kiedy są nieco bardziej przepełnione życiem.
Martwa natura – czy 'still life’?
Tymczasem przyjrzyjmy się na chwilę anglojęzycznemu określeniu tej formy malarstwa: „still life” rozumiane dosłownie to „nieruchome życie” lub „ciche życie”, ale w języku polskim nie ma takiego wyrażenia w tym kontekście. Poprawnym tłumaczeniem jest właśnie „martwa natura”, które ma już odmienny wydźwięk.
Nie popaść w stagnację…
Rozmawiając o martwej naturze, musimy pamiętać o dwóch rzeczach:
- Jest to temat typowo edukacyjny, ale nie całkowicie pozbawiony celu zdobniczego.
- Martwe natury oglądane w muzeach odnoszą się do realiów ówczesnych czasów.
Wydaje się, że obecny spadek zainteresowania tą formą malarstwa wynika w dużej mierze z jej treści…
Większość aranżacji i rekwizytów, jakie spotykam na różnego rodzaju zajęciach, czy kursach jest niestety stylizowana w sposób archaiczny i to zniechęca – przede wszystkim młodych artystów. Obecnie postrzegamy świat w inny, często bardzo estetyczny sposób, a skoro podejście do wystroju wnętrz i otaczające nas przedmioty wyglądają zupełnie inaczej niż na obrazach, nie czujemy połączenia z tą formą sztuki.
Czy to znaczy, że mamy nie malować martwych natur, a temat ograniczyć do mało atrakcyjnych zajęć studyjnych?
Myślę, że możemy zachować podejście „klasyczne”, jednocześnie robiąc mały krok naprzód w doborze malowanych przedmiotów i inscenizacji.
Obecnie chętnie sięga się po minimalizm, choć w mojej ocenie warto zachować umiar. Skrajny minimalizm bywa równie nieatrakcyjny, co bardzo obfite treści z minionych już epok.
Można malować współcześnie ciekawą martwą naturę stosując proste instalacje złożone z otaczających nas przedmiotów, z których rzeczywiście korzystamy na co dzień. Obecnie wielu współczesnych malarzy eksperymentuje ze światłem i cieniem, malując przedmioty z życia codziennego w nieco inny sposób.
Poniżej załączam link do mojej tablicy na Pinterest, gdzie zamieszczam współcześnie malowane martwe natury: